niedziela, 15 marca 2009

wsk i dwa "afterki"

Coz, bylem na WSK. I przeczytalem sprawozdanie z tej imprezy z Esensji. Byc moze moje
wrazenia sa nieobiektywne. Na Esensji napisali: "Podczas pierwszego dnia Warszawskich Spotkań Komiksowych rejwach był niesamowity – wnętrze Palladium przypominało płonący ul, zwłaszcza w godzinach południowych. Jednak do wieczora dotrwali jedynie najtwardsi." Ja mialem raczej odwrotne wrażenia. Fakt, nie byłem od rana. Fakt, wiekszosc imprezy tak naprawde spedzilem "na piwie" i kawie zalewanej w szklance w Grazynce - bardzo ciekawym lokalu, ktory w samym centrum Warszawy oferuje namiastke PRLu. Ale jak wpadalem na "Duza sale", na ktorej odbywaly sie prelekcje, to raczej swiecila ona pustkami. Czasem naprawde szkoda, bo goscie byli naprawde ciekawi. Jak pewien brodaty i wlochaty jegomosc sprowadzony przez Timofa, ktorego personaliow nie znam (jegomoscia nie Timofa), ale prowadzil on moderowane przez Daniela Chmielewskiego "one man show" z takim zaangazowaniem, jakby na sali bylo 500 osob. A bylo na oko tak okolo 20. Albo i mniej. Za to na bitwach komiksowych, ktore konczyly impreze, bylo juz full ludzi zajmujacych zarowno miejsca siedzace jak i stojace. Z innych refleksji - chyba wszyscy ktorzy pisza o komiksach i kupuja komiksy sa zarowno ich tworcami. Ah i pieniedzy wydalem wiecej niz zamierzalem ale i tak mniej niz potrzeba. To znaczy kupilem Maszina, Sfara od Kingpina i "To ja zabilem Adolfa Hitlera" od Jasona. Strasznie zaluje ze w budzecie nie zmiescil mi sie Jeju, Rry, Dick4Dick (chociaz Unka mowi ze to chuje), Fun Home, Oskar Ed i kilka innych rzeczy.

Po krotkim "afterparty" w kawangardzie (jak sie ma kawe w nazwie, to przydaloby sie zeby kawa byla jednak lepsza, chociaz bonus za to, ze cappucino to rzeczywiscie espresso ze spienionym mlekiem a nie trudny to zidentyfikowania "napój" z torebki), zawinalem sie na afterparty po afterparty, czyli ustawilem sie "na skarpce" z ludzmi juz nie zwiazanymi z komiksem. Pilismy piwo, darlismy jape i rzucalismy butelkami. Ciesze sie, ze po jakis dwoch latach spotkalem wreszcie Lysego a.k.a. Hydraulika. Bo caly czas mam w pamieci, jak kiedys wracalismy nad ranem po imprezie metrem i uraczyl mnie zajebistym wykladem na temat sniadan w Mc Donaldzie i dlaczego sa one chujowe. Nie bede przytaczal argumentow, bo po prostu nie potrafie powtorzyc tej prelekcji. Ale byla ona swietna.

Pogadalismy sobie o zyciu. Fajnie uslyszec czasem, ze kogos tez wkurwiaja podobne rzeczy jak i mnie. Ze ktos tez zauwaza, ze w gruncie rzeczy Polacy sa spolaryzowani pomiedzy wyznawcow Ojca Rydzka i Ojca Michnika i wlasciwie istnieje spoleczny przymus, zeby opowiedziec sie po strone jednego z Ojcow Dyrektorow. Ze ci, ktorym sie wydaje, ze walcza z systemem sa w istocie najbardziej przez system dymani i kupuja szyte przez Chinskie dzieci koszulki z podobizna Che Guvary. Ze Waszka G jest kolesiem centralnie z kosmosu, ale udalo mu sie stworzyc haslo "zycie jak maczeta", ktore idealnie oddaje zlozonosc zycia ludzkiego. Ze Gracjan jest kolezka, ktory nakrecil siebie jak biega bez majtek i smaruje sie blotem spiewajac piosenke o motylkach i to juz wystarczylo, zeby wzieli go do reklamy Media Marktu. Ze koles, ktory zalatwia milionowe kontrakty potrafi sie wysrac w kiblu, nie spuscic po sobie wody i nie umyc rak, chociaz wydawalo by sie, ze powinno sie od niego oczekiwac jakiejs tam kultury. Ze demokracja jest ustrojem najblizszym anarchii, a w spoleczenstwie (ktore bedzie glosowac raz na Pis raz na SLD na zmiane), wystarczy ze jest 51% ludzi glupich, zeby rzadzili pozostalymi 49%. I tak dalej.

1 komentarz: